Mało znane fakty z wyzwolenia Kalisza
22 stycznia 1945 r. – Dzień zapowiadał się smutny i ponury, raczej listopadowy niż styczniowy. Temperatura – kilka stopni powyżej zera, zachmurzenie, mgła. Na ulicach pustki. Cisza drażni w uszy. Turkot wozów uciekających Niemców, który słyszeliśmy od dwóch tygodni spowodował, że raptowna zmiana stała się dziwna – zaczyna swe wspomnienia Henryk Drapiński, kilkunastoletni wówczas mieszkaniec ul. Ciasnej. W poniedziałkowy poranek 22 stycznia o g. 5.30 siedemnastoletni Eugeniusz Waszak z młodszym bratem ruszyli ul. Łódzką do pracy w fabryce Winiary. Drogą ciągnęły niemieckie wozy opancerzone. Jechali głównie poboczem, po czarnej zmarzniętej ziemi. Szosa od trzech dni zatarasowana była kolumnadą wozów pełnych kołder, obrazów, kredensów, porzuconych przez uciekających Niemców. Brama zakładu otwarta na oścież. Ludzie całymi paczkami, wózkami, taczkami, na plecach masowo wywozili żywność. – Zorientowaliśmy się od razu, że Niemców już nie ma. Rozejrzeliśmy się i postanowiliśmy pójść do domu. Mieszkaliśmy na Łódzkiej, niedaleko więzienia. Jak wyszliśmy z fabryki około 8., usłyszeliśmy huk detonacji. Niemcy wysadzili most przy cmentarzu tynieckim i puścili się polami przez os. Rajsków do Parku Miejskiego. Od strony Zdun słychać było strzały. Na drodze leżało pełno porozrzucanych rzeczy. Polacy szabrowali „poniemieckie”. Przyłączyliśmy się z bratem i ruszyliśmy na wozy w poszukiwaniu skarbów. Strzały się nasilały. Podszedł do nas jeden facet i mówi: „Chłopoki, frunt idzie, zginieta. Wróćta się do Winiar, idźta do jaki murowany chałupy i tam czekajta”. Poszliśmy i tak zrobiliśmy – o powrocie do domu nie było mowy. W zatłoczonej chałupie przeczekaliśmy do rana. Drugiego dnia było po wszystkim. Poszliśmy obejrzeć teren – na polu leżało wielu zabitych Rosjan. Jak się później dowiedzieliśmy od starszych, Rosjanie szli polami od strony Rożdżał w kierunku Łódzkiej. Niemcy zaczaili się na nich w przydrożnym rowie – wspomina Eugeniusz Waszak. Według ustaleń historyka Jana Wilnera pierwsze zorganizowane oddziały radzieckie wkroczyły do Kalisza 22 stycznia około g. 17. od strony ul. Łódzkiej. Szli pewnie. Spodziewali się zastać puste miasto. Hitlerowców w Kaliszu prawie nie było. Została jedynie grupa desperatów, mających spowolnić nieco ofensywę. Uciekającym zależało na czasie. – Kilku hitlerowskich snajperów siedziało na dwóch wieżyczkach kościoła św. Józefa. Gdy Rosjanie pojawili się koło więzienia, znienacka otworzyli ogień. Walili z karabinów maszynowych i działka. Zaskoczeni Rosjanie zaczęli uciekać, chować się do pobliskich domów. Wielu zginęło, m.in. major Iwan Żidkow – relacjonuje Jan Wilner. Dowództwo zarządziło odwrót. Rosjanie szybko się wycofali. Wieczorem przypuścili silniejszy obstrzał na miasto. Zaczęły spadać pociski. – Siedzieliśmy w kilka rodzin w dużej kamienicy przy ul. Ciasnej. Wszyscy w skupieniu słuchali odgłosów wybuchów. Kilka osób się modliło. Kanonada wciąż wzrastała. Pocisk uderzył w sąsiednią kamienicę. Wybuch był tak silny, że światło świeczek na chwilę przygasło, a ze stropu posypał się tynk. Przed północą cisza, obstrzał ucichł. Po dłuższej chwili usłyszeliśmy dobiegające z chodnika odgłosy rozmowy. To Rosjanie. Ciągnęli linię telefoniczną – pisze Drapiński.Autor: Portal zyciekalisza.pl
Wolny Kalisz - opinie czytelników
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów do artykułu: Wolny Kalisz. Jeżeli uważasz, że komentarz powinien zostać usunięty, zgłoś go za pomocą linku "zgłoś".